Raporty VIN kupowane przed oględzinami używanych samochodów mają wielu krytyków. Jest parę powodów, dla których nie warto ich słuchać i teraz zajmiemy się najważniejszymi z nich. Bo sprawdzenie VIN-u powinno być procedurą zupełnie standardową – bez względu na mało istotne argumenty krytyków.
Spis treści
Niepełne raporty VIN
Sprawdzenie VIN to procedura dość prosta w swoich założeniach. System informatyczny odpytuje o dane dotyczące konkretnego VIN-u wszystkie bazy danych, do których ma dostęp, zbiera z nich informacje i buduje raport. Oczywiście na gruncie technicznym nie jest to banalne, bo dane trzeba przesłać w taki sposób, aby nikt nie mógł ich po drodze zmodyfikować, trzeba zabezpieczyć się na wypadek awarii którejś bazy itd. Już jednak na tym poziomie można zbić jeden z argumentów przeciwników sprawdzeń VIN. Jeśli twierdzą oni, że w raportach dotyczących swoich aut, nie znaleźli pewnych informacji, to nie jest to wina systemu generującego raport. Najwyraźniej nikt po takich danych do baz nie wprowadził. Czy musiał? To już inna kwestia, ale w tym momencie ma drugorzędne znaczenie. Jeśli jakiegoś wypadku albo akcji serwisowej nikt nie odnotował, to po prostu w raporcie jej nie będzie. A jednak większość raportów wcale nie jest pusta!
Raport VIN nie daje absolutnej pewności
Zarzut jest skądinąd trafny – raport nie daje pewności. Ale tak samo nie daje jej żadna inna metoda. Oględziny w ASO albo u zaprzyjaźnionego mechanika też nie. Mało tego – o ile mechanik może przeoczyć na przykład pewną ilość szpachli albo nie zauważyć, że lampy nie są oryginalne, to archiwalne zdjęcia z wypadków nigdy nie giną. One też trafiają do raportów i stanowią przynajmniej wskazówkę co do tego, jakich jeszcze problemów można szukać w samochodzie. Trzeba się więc zgodzić, że raport VIN nie daje pewności co do historii samochodu. Jest jednak najlepszym z narzędzi, jakie kupujący ma do dyspozycji, żeby w ogóle próbować tę historię odkryć.
Argument koronny: ten o pieniądzach
Skoro raporty bywają niepełne i nie dają absolutnej pewności, to nie ma sensu za nie płacić? Serio? Kto jeszcze używa tego argumentu? Sprawdzenie VIN kosztuje kilkadziesiąt złotych, w porywach lekko powyżej setki. Jak mały musi być budżet na zakup auta, żeby taka kwota w ogóle robiła różnicę? To nie jest nawet jedno tankowanie i to gazu, o benzynie nawet nie wspominając. W najlepszym przypadku (choć słowo „najlepszy” zabrzmi dwuznacznie) okaże się, że samochodu nie warto kupować. Wtedy tracisz 100 złotych, a nie kilka albo kilkanaście tysięcy. Wiedza o historii pojazdu może uratować portfel przed znacznie, znacznie większymi stratami. Zapłać za raport – niewiele ryzykujesz, a stawka jest wysoka.